XV Halowe Finały – Artykuł Niedziela – Lektor Młodszy – Po pięciu latach kolejne mistrzostwo ks. Michała!
Po sobotnich meczach większość osób mówiła, że to Jawiszowice są głównym kandydatem do mistrzowskiego tytułu. Patrząc po ostatecznych wynikach – nie mylili się. Ale czy naprawdę Jawiszowice, przysłowiowo: „przejechały się po przeciwnikach”? Tak łatwo nie było, bo w ostatnim meczu potrzebna była dogrywka. Ale nim czas finału nadszedł, należało w pierwszej kolejności rozegrać półfinały. Pierwsze do rywalizacji przystąpiły zespoły Jawiszowic z Pietrzykowicami, czyli polot i finezja kontra waleczność i nieustępliwość. I fatycznie, walka o każdy centymetr boiska, nieustępliwość i agresja, zmusiła Jawiszowice, do głębszej defensywy, czego efektem była stracona bramka samobójcza, gdyż bramkarz Jawiszowic przy rzucie rożnym, sam odbił piłkę i ta wpadła do bramki. Szok, że Jawiszowice przegrywają? Może nie szok, ale zasłużenie, bo Pietrzykowice były nawet miejscami lepsze w początkowej fazie spotkania. Dla zawodników z parafii MB Bolesnej pojawiły się emocje, jakby lekkie stremowanie i świadomość: trzeba szybko opanować emocje i zagrać na tyle dobrze, aby doprowadzić szybko do wyrównania i spokojnie szukać okazji na kolejną bramkę. Pietrzykowice spokojnie, kontrolowały spotkanie, a Jawiszowice musiały najpierw powalczyć z samymi sobie, aby opanować emocje i lęk, a później Kubiczek, Raczek, Giza, musieli wznieść się na wyżyny, by oszukać walecznych zawodników z Pietrzykowic. Im bardziej w mecz, udawało się im wprowadzać większy polot i jest! Krzyknęli kibice Jawiszowic, w imponującej liczbie dopingujący swoich zawodników. Koncert przyśpiewek sprawił, że i sami zawodnicy zaczęli powoli rozszerzać gamę swoich zagrań, a Szymon Kubiczek pierwszy takt uczynił, zdobywając wyrównanie. Szał na trybunach, a na boisku zrobił się jeszcze lepszy mecz. Trener Pietrzykowic, nie pozwolił załamać się swoim podopiecznym, a kapitan Bartosz Pindel, dawał sygnał: panowie wyprowadzamy akcje do przodu, bo mamy potencjał, by Jawiszowice sprowadzić na niższe tony…ale ci jednak, nie chcieli obniżać swej gry, która zaczęła zyskiwać na atrakcyjności; jak i cały mecz. Rywalizacja była nie tylko na boisku, ale również na trybunach, gdzie ekipa z parafii NSPJ, miała również swoich fanów. Oni walczyli na przyśpiewki, a zawodnicy, przenosili nam akcje z jednego pola karnego na drugie. Czy będzie musiała być już w pierwszym meczu dogrywka? Jawiszowice chciały zminimalizować ryzyko obciążenia fizycznego przez dogrywkę, zatem robili wszystko, by w regulaminowym czasie gry zakończyć mecz z korzystnym wynikiem dla siebie. No i się udało! Bartosz Borończyk dopełnił formalności, a po gwizdku sędziego zawodnicy zostali wyściskani przez swoich kibiców. Podziękowaniom, gratulacjom nie było końca, ale równoczesne chłodzenie emocji, bo to dopiero awans do finału, a ten przecież trzeba wygrać. Czy można się dziwić euforii w parafii, gdzie posługuje ks. Michał Styła? Nie! Bo oni pamiętają, że rok temu z kretesem odpadli w eliminacjach, a patrząc na szaleństwo jakie czynili ich młodsi koledzy, to oni też chcieli zaistnieć w rozgrywkach Bosko Cup. Już zapisali się wyjątkowo, bo będą grać w finale, „ale my nie chcemy drugiego miejsce, my chcemy mieć mistrza, jak nasi młodsi koledzy w poprzednim sezonie” – mówili. (Mistrzostwo ministranci z Jawiszowic zdobyli latem – przyp. red.). Z kim zagramy? Zastanawiali się pełni euforii podopieczni ks. Michała. O tym miał rozstrzygnąć drugi półfinał: Rzyki – Obszary. Również na swojego przeciwnika oczekiwały Pietrzykowice, którym w oczach stanęły łzy z powodu przegranej, chociaż miejscami byli lepsi od Jawiszowic. Dlatego bardzo cierpieli, że nie udało się wykorzystać szans. A pierwszy mecz półfinałowy, był bodaj najlepszym meczem w kategorii Lektora Młodszego w niedzielnym dniu finałów.
Rzyki z Obszarami również rozegrały mecz bardzo wyrównany. Można by zadać pytania dwa konkretne: Jakim cudem Obszary – taki zespół, potrzebował baraży, by tymi „kuchennymi” drzwiami awansować na finały? Jak również: Jak to jest, że tak fantastyczny zespół, jak Rzyki, grający tak niesamowity futbol w poprzednim sezonie, gra tak przeciętnie w obecnych rozgrywkach? Może te kuchenne drzwi należało wywarzyć, by zrozumieć, że jeśli zespół postawi tylko na swojego kapitana Dominika Łyszczarza, to nie przejdzie dalej, ale kiedy fenomenalna, poezyjna gra Dominika, pociągnie za sobą zrozumienie z innymi zawodnikami, jak choćby z Mateuszem Markowskim, to zaczyna być tak fascynująca, że staje się arcydziełem. To było widoczne w pierwszej połowie, dlatego utrzymali spokojnie wynik 0:0, z bardziej utytułowanymi Rzykami, i można było liczyć, że w drugiej coś strzelimy. Kiedy bardziej liczyli tylko na kapitana w eliminacjach, okazało się, że to Straconka zamknęła im drogę awansu. Ale baraże, a jeszcze bardziej finały pokazały: ten sezon będzie wyjątkowy i po raz pierwszy awansujemy do TOP 4. I awansowali, a tu walczyli o finał, który był bardzo blisko. Rzyki zaś od eliminacji, grają chimerycznie, bez wiary w siebie, jakby uznali: rok temu dwa razy wicemistrzostwo oraz Superpuchar. Nieszczęśliwie przegrana z Pogórzem, to w tym sezonie bez większego wysiłku wygramy wszystko. To tak panowie nie działa. Nikt z drużyn wam się na boisku nie położy. Miejscami, to Rzyki są ogrywani w dziecinny sposób przez przeciwny zespół, jakby nie mieli w sobie tej ikry, która pozwalała rok temu zmuszać Maksymiliana Świtę do dramatycznych błędów w finale halowym. No to co się dzieje z Rzykami? Dlaczego zespół nie poczynił żadnego progresu, tylko nawet był zaryzykowałbym, że delikatny regres? Bo przecież piłkarsko jest naprawdę rewelacja: Beer, Cibor, Socała, Kołodziejczyk, Socha, to doświadczeni zawodnicy, a skład od poprzedniego sezonu się nie zmienił. Przecież nie zapomnieli jak się gra w piłkę, bo kilkakrotnie zrobili fajne akcje od defensywy, po ofensywę, wyprowadzając w wyższe partie boiska piłkę. Zabrakło chyba mentalu, by stworzyć jedność! Zabrakło chemii, która sprawia, że jesteśmy kolektywem, że ktoś jest na boisku, ale za chwilę ja wejdę na dwie minuty, pozwolę by inny kolega zagrał, a wymienność w składzie, jak i na boisku, powoduje, że robimy chaos taktyczny w ustawieniu przeciwnika, a my jako drużyna dajemy odczuć: jesteśmy jednością, bo wszyscy wzajemnie wnosimy w zespół tyle ile się da. Jakby posypała się atmosfera w zespole, bo Ci zawodnicy, jakby nie byli sobą, nie chodzi o piłkarską sferę, ale mentalną i samej szatni. W drugiej połowie udało się Rzykom w końcu doprowadzić do zwycięstwa, skromnego bądź co bądź, ale wystarczyło, by awansować drugi raz z rzędu do finału, za sprawą Nikodema Cibora. Wprawdzie sam Nikodem, był lekko kontuzjowany, więc widać było, że ten zawodnik nie jest w optymalnej dyspozycji, na tych finałach. Obszary zaś złe, bo mimo że miejscami byli lepsi, nie potrafili sobie poradzić z słabszymi, niż się spodziewaliśmy, Rzykami.
Zatem „mały finał” rozgrywały Obszary z Pietrzykowicami. Dwa zespoły, które w półfinale były miejscami nawet lepsze od swoich przeciwników; Teraz zagrają przeciwko sobie. Wszyscy przez całe XV halowe finały chwalili bramkarza Pietrzykowic. Ale to co zrobił w meczu o III miejsce, to on chyba sam nie wie, jak to się stało. Bramkarz Obszarów Jan Lada wybijał piłkę, by oddalić niebezpieczeństwo spod własnego pola karnego. Nieatakowany „vis-a-vis” bramkarz, chciał piłkę przyjąć, a ta w kuriozalny sposób wpada do bramki. Opiekunowie Pietrzykowic nie dowierzali w to co się stało, zaś Obszary w euforii, bo coś, co jeszcze kiedyś wydawało się nierealne i w sferze marzeń, teraz staje się bardzo realne. Jednak waleczność Pietrzykowic była wielka w każdym meczu, więc i teraz chłopaki szybko starali się najpierw podejść do swojego kolegi Kamila i przybić przysłowiową „piątkę”, by poczuł wsparcie ze strony drużyny, a później, trzeba wziąć się do pracy, by wyrównać stan spotkania. Starań było wiele: jedni chcieli by doprowadzić do wyrównania, drudzy zaś do tego, by nie stracić, zagrać na „zero” z tyłu, no i szukać okazji, by ten mecz zamknąć. Mecz zakończył gwizdek sędziego, który oznajmił, że to już jest koniec. Radość Obszarów była wielka, olbrzymia i nie ma się co dziwić, bo pierwszy raz wyszli z grupy, no i miejsce medalowe zajęli. Pietrzykowicom pozostał wielki niedosyt, bo tak nie wiele brakowało, by coś ugrać w tym niedzielnym dniu, a okazało się, że zostali sklasyfikowani na czwartym miejscu. Jednak należało by też popatrzyć od innej strony: to jest sezon debiutancki, a tu proszę: na dzień dobry TOP 4. Trzeba być zadowolony, że tak fajnie udało się w debiucie wejść w ten turniej.
Ostatnim aktem tego cudownego spektaklu XV halowych finałów, był mecz finałowy pomiędzy Jawiszowicami a Rzykami; a zarazem konfrontacja na linii Antoni Beer – Krzysztof Raczek oraz Dawid Socha – Patryk Dętkoś. Oba zespoły miały zagwarantować nam hitowe spotkanie. Czy takie było? Można by powiedzieć: było bardzo wyrównane, co pokazuje wynik, bo regulaminowy czas nie wyłonił nam zwycięzcy, a na tablicy wyników, nadal widniał nam rezultat 0:0. Zatem potrzebna była nam dogrywka. Jawiszowice wiedziały, że Rzyki są niebezpieczne, szczególnie rozpędzony Antoni Beer, jest w stanie niesamowicie zagrozić bramce. Dlatego taktyka, wycofania ofensywnego Krzysztofa Raczka, na defensywnie rozgrywającego, poskutkowała tym, że Antek już nie mógł tak swobodnie szaleć na boisku. Gdzieś jakby uszło powietrze z Nikodema Cibora, który w finale jakby był nieobecny. To nie był ten Cibor, który strzałem rozrywał obronę drużyn w poprzednim sezonie. A tu jakby anemicznie podchodzili do rywalizacji, gdzie z każdą minutą Jawiszowice zagrażały pod bramką Dawida Sochy, oddając coraz to niebezpieczniejsze strzały. Kiedy przyszło rozgrywać dogrywkę, Jawiszowice stały się bardziej konkretne, coraz śmielej korzystały z tego, że oni nie mają słabego ogniwa, tam po prostu wszystko jest poukładane, a zawodnicy: cała ósemka jest na tym samym poziomie piłkarskim. Czy zatem nie mają słabego punktu? Mają, bo też jest realne im strzelić bramkę jak w półfinale i to po takim błędzie. Ale faktem jest, że ten zespół jest zdyscyplinowany i mentalnie przygotowany do walki o najwyższe cele. To też pokazali w dogrywce, gdy Jakub Giza wprawił w oszałamiającą radość jawiszowickich kibiców, którzy swoim dopingiem ponieśli piłkarzy do kolejnej bramki, a fenomenalnym strzałem w długi róg podkręconą piłką, zapewnił zasłużone zwycięstwo swojej drużynie Bartosz Borończyk. Dla księdza Michała Styły, była to wielka radość, ponieważ 5 lat temu zdobył ostatnie mistrzostwo z Rajczą, teraz po takiej przerwie kolejny tytuł, ale tym razem z Jawiszowicami.
To były wspaniałe mecze, a same finały pod względem sportowo – piłkarskim były na naprawdę wysokim poziomie. Aż smutno nam, że XV halowe finały przeszły już do historii, bo to co mogliśmy obserwować w ten miniony weekend było prawdziwym piłkarskim świętem LSO Diecezji Bielsko – Żywieckiej.