Skuteczne kontry – artykuł o drugim dniu X letnich finałach
„Piłka nożna jest najważniejszą wśród rzeczy nieważnych” powiedział kiedyś – Franz Beckenbauer, no i miał rację. Jest ona bardzo ważna dla wielu, a szczególnie dla młodych ludzi, którzy dziś mogą nieustannie oglądać wielkie postacie świata piłki w telewizji, a sami na nich się wzorując, chcą sięgać po największe zaszczytne laury. W niedzielę dla ministrantów najważniejsza była służba przy ołtarzu na Mszy świętej, by później spotkać się po południu na stadionie i rozegrać mecze ćwierćfinałowe, półfinały, mecz o III miejsce i finał. A jak już pisaliśmy – było na co popatrzeć.
Pierwsze spotkania to: Rajcza – Milówka i Radziechowy – Buczkowice
„Galaktyczni” spokojnie, ale pewnie starali się szukać okazji do zdobycia bramki. Milówka, która rozgrywała swój pierwszy mecz na tych finałach, ponieważ we wcześniejszej rundzie miała mecz walkowerem wygrany nad Inwałdem; grała chaotycznie i bardzo nerwowo. I właśnie ten chaos powodował, że Rajczy trudno było zdobyć bramkę, ale tez musieli być czujni, by przypadkowo nie stracić gola. Do przerwy może lekko sensacyjnie, ale z przewagą Rajczy wynik 0:0. Jednak w drugiej połowie udało się zdobyć upragnioną bramkę, która dała im jak to tradycja nakazuje awans do półfinału. To można rzec, był swoisty mecz derbowy, bo grały ze sobą sąsiednie parafie. Więc wiele emocji i podtekstów, ale z presją lepiej poradzili sobie Rajczanie. Nie mogło być inaczej, bo takiego doświadczenia jak oni mają, wszyscy mogą pozazdrościć.
Na papierze, ale przede wszystkim na boisku się potwierdziło: to będzie rewelacyjny mecz! I tak było. Emocje były do ostatniej minuty… co ja piszę… do ostatniej sekundy meczu! Radziechowy są zespołem niczym Hiszpania z lat dziewięćdziesiątych, czyli „grają jak nigdy, przegrywają jak zawsze.” No i dlaczego tak się dzieje? Opiekunowie, kibice i zawodnicy, zadają sobie pytanie, które zadawał często śp. Kazimierz Górski – wielki nasz trener: „Jeśli jest tak dobrze to dlaczego jest tak źle? I co odpowiedzieć mam? Tu chyba jest problem złożony… bo umiejętności i gra kombinacyjna jest ich niesamowitym atutem. Dawid Kurowski pokazał się szerszej publiczności i zaimponował niesamowitym ciągiem na bramkę, biorąc ciężar gry na swoje barki. Jednak zabrakło bardziej gry zespołowej i większego zdecydowania by uderzyć. O tym powinien bardziej wiedzieć Jakub Leszczewski, który dysponuje niesamowicie silnym i dobrym strzałem, a tak rzadko i z taką dziwną bojaźnią z tego atutu korzystał. Jeśli nie będziesz oddawać strzału, to nie pozwolisz pomylić się bramkarzowi z przeciwnej drużyny – jakże prawdziwa jest to maksyma piłkarska. To grę kreowały Radziechowy, zaś dobrze broniące się Buczkowice czyhały na kontry. Do przerwy 0:0, ale po zmianie stron, można było przecierać oczy ze zdumienia. Natchnieni przez opiekuna zaczęli ministranci spod Matyski przyciskać, szukając możliwości zdobycia korzystnego wyniku. Ale dostali przysłowiowego „zonga”, kiedy poszła kontra, a na rogu pola karnego wyskoczył bramkarz Włoch Paweł wraz z kapitanem z Buczkowic Sebastianem Paluchem, który głową przelobował golkipera Radziechów i to czego mało kto się spodziewał, stało się faktem, 0:1 przegrywają ministranci z parafii św. Marcina. Teraz jeszcze bardziej zaczęli przyciskać i spychać Buczkowice do głębokiej defensywy. Robiło się pod ich bramką coraz bardziej gorąco i niepokojąco, aż nagle gwizdek sędziego i gest ręką wskazuje: karny! Szok, niedowierzanie dla jednych, radość i nadzieja na zwycięstwo dla drugich. Ale wiemy, że karny, to jeszcze nie gol! Odpowiedzialność wziął na siebie kapitan Jakub Leszczewski, który mocnym, bardzo mocnym strzałem doprowadza do remisu. W głowach jest teraz tylko jedna myśl: aby dało się doprowadzić do końca ten wynik i w dogrywce coś wyszarpać. Do końca pozostało właściwie kilka sekund, „The Blues” wznawiają i Michał Gruszecki decyduje się na wydający się bezsensowne zagranie, może ktoś powie: głupie; ale chyba na zyskanie czasu. Uderzył na bramkę zza połowy; widząc, że bramkarz wyszedł. Okazało się, że piłka zmierza wprost w stronę bramki … bramkarz cofa się, … jednak nie udało się piłki wybić i … gol! Zespół skazany przez wielu na porażkę, na całkowite stłamszenie przez piłkarsko lepsze Radziechowy wygrywa w kuriozalny, szczęśliwy sposób, niczym bokser na punkty. Zadali dwa niespodziewane ciosy i znokautowali przeciwnika. Znów chyba psychicznie, mentalnie Radziechowy nie poradziły sobie z grą na Bosko Cup, bo jeśli chodzi o umiejętności i grę wydawało się, że mają wszystko na swoją korzyść, jednak nie potrafili wszystkiego wykorzystać.
Kolejne pary w ćwierćfinale, to: Kończyce Małe – Pogórze; Hałcnów – Łodygowice
Każdy z tych meczów mógłby być finałem. Kończyce z Pogórzem walczyły ostro i nawet wręcz, za co Paweł Szostek i Daniel Krzempek otrzymali po żółtej kartce. To tylko pokazuje, jak wszystkie zespoły były zmotywowane do tego, aby znaleźć się w najlepszej czwórce turnieju. Przewaga jednak Kończyc Małych była taka, że mieli na boisku lidera, który w każdym meczu brał ciężar gry na siebie odpowiednio wykorzystując wsparcie kolegów. Paweł Szostek wspaniałym strzałem dał upragnioną jedną bramkę i wystarczyło przy mądrej grze zespołu dowieźć to skromne zwycięstwo do końca. W Pogórzu zabrakło przede wszystkim tego lidera, którego mieli na zimowym turnieju: Przemysław Górecki. Gdzie on był? Niewidoczny, właściwie to był jego przyzwoity turniej, ale dla zespołu tak wielkiego jak Pogórze, gra przyzwoita, to zbyt mało. Oni przyzwyczaili nas do gry na wielkim poziomie, gdzie piękny futbol mają w swoim DNA. Tylko widać zabrakło chyba pewnej jakości i wydawali się być niewyraźni. Niezdrowe emocje, którym ulegli pokazały, że zamiast skupić się na istocie gry, zbyt mocno im ulegli, co zawsze rozbija nawet największych. Upadli, ale miejmy nadzieję, żeby powstać do kolejnych wielkich występów. Atutem tego zespołu, jest niesamowity sztab trenerski, który potrafi wspaniale poukładać i ukształtować drużynę. Ale podobnie jest w obu ekipach, bo również podobnym charyzmatykiem jest Przemek Pilorz, który swój zespół buduje spokojnie z ojcowskim sercem. A jego podopieczni odwdzięczają się rewelacyjną grą.
Hałcnów z Łodygowicami, było starciem z kalibru Realu z Barceloną czy Bayernu z Borussią. Walka i wymiana ciosów dała rezultat 1 : 1, ale to tylko dzięki grze bramkarza z Sanktuarium: Krzysztofa Korczyka. Gdyby nie on, zespół by miał olbrzymie problemy. Za to czego dokonał, koledzy powinni mu złożyć wielki hołd za niesamowite poświęcenie. Faktem jest, że gra nieco nerwowo; ale przy tym bardzo skutecznie i zdecydowanie, a warunkami fizycznymi wzbudza respekt u swoich rywali. Łodygowice grały rewelacyjnie, ale zabrakło szczęścia, bo byli naprawdę blisko zdobycia awansu. Potrzebna była dogrywka, w której byli nieco lepsi niż koledzy z Bielskiej dzielnicy, ale nie udało się wygrać i potrzebne były rzuty karne, które lepiej wykonywali wyżej notowani zawodnicy z Hałcnowa wygrywając 6:5 i to oni zagrali w półfinale. Za ten mecz obu zespołom należą się słowa uznania i brawa, bo ten mecz oglądało się z wielkim zainteresowaniem.
Rajcza –Kończyce
Przepraszam, czy to finał? Oj jeszcze nie. Szkoda. Bo poziom spotkania bardzo wysoki. Nie było bramek przez długi okres meczu, ale nawet przy remisie, to na tym meczu się człowiek nie nudził. Zdecydowaną przewagę miała Rajcza, kontrolowali grę, zbytnio nie pozwalając Kończycom by podeszli blisko bramki, a przewrotka cudowna, klasyczna i efektowna Mateusza Dadaka, była tylko potwierdzeniem, że są „Galatyczni”. Wydawało się, że Kończyce mają mało szans na zdobycie bramki, będąc tak wysoko odrzucani od bramki rywali. No, ale jak się ma tak ułożoną nogę jak Paweł Szostek, który zdecydował się na strzał ze sporego dystansu powoduje, że bramkarz nie miał szans, gdzie piłka tuż przy słupku znajduje drogę do bramki. A później skuteczna obrona dała im upragniony awans do finału. Ten atut w osobie Pawła, jest skarbem nieocenionym, niczym Cristiano Ronaldo dla Portugali. Jeden strzał, jeden gol, jeden zawodnik, a tyle radości. Bo wielkość zespołu poznaje się po tym, kiedy udaje się wykorzystać nawet tę pół szansy, którą się ma i osiąga się wielkie sukcesy.
Hałcnów z Buczkowicami znów zagrany na remis. A zespół z sanktuarium widać umiłował dogrywki i karne, które hartują charakter drużyny. To kosztowało ich wiele wysiłku. Mimo to przeważali, stwarzali sobie okazje do zdobycia bramki, wysoki pressing i nieustanne ataki nie dały upragnionego zwycięstwa. Natrafiali na genialnego bramkarza z Buczkowic Dawida Czubińskiego, który okazał się zaporą nie do przejścia. Dla Hałcnowa w tym meczu już nie było tyle szczęścia i w końcowym rozrachunku zakończyło się w karnych 3:2 dla Buczkowic, które sensacyjnie znalazły się w finale i po dwóch latach znowu stają przed szansą na zwycięstwo.
Mecz o III miejsce
Hałcnów z Rajczą stworzyli bardzo mało akcji, gra bardziej w środku boiska i bramka z dalsza zdobyta jest to wszystko efektem wielkiego zmęczenia, bo rozegrane trzy mecze w jednym dniu kosztują wiele sił i zdrowia. A chyba najwięcej kosztowały zespoły mecze ćwierćfinałowe. Tym samym bramka w pierwszej połowie Dawida Francuza pozwoliła drużynie z Hałcnowa cieszyć się drugi raz w tym sezonie z III miejsca. Rajcza może nieco zawiodła w tym spotkaniu, zabrakło pewnego animuszu, a może problem z motywacją w tym, by zagrać w „małym finale”, a nie w meczu finałowym, w którym nieustannie zwyciężali.
Finał
Buczkowice z Kończycami Małymi zagrały w finałowym spotkaniu. To był mecz również dość wyrównany, gdzie obie ekipy czyhały choćby na ten jeden błąd, który pozwoli im cieszyć się z bramki. Gol padł po błędzie, a właściwie kontrze zespołu z Buczkowic. Źle wykonany rzut rożny Kończyc, podanie Dominika Tomicy do obrońcy, który pomylił się przy wybijaniu futbolówki. Próbował jeszcze pomóc bramkarz, jednak nie dał rady, nie zdążając wrócić na bramkę i po zamieszaniu padła bramka, która dała upragnione zwycięstwo. Później umiejętne bronienie wyniku okazało się skuteczne. Kończyce nie obroniły mistrzostwa, a Buczkowice po dwóch latach znów wznoszą trofeum do góry w geście zwycięstwa.
Najpiękniejsze jest to, że za nami są piękne, emocjonujące spotkania, pełne dramaturgii i zaskakujących rozwiązań. Te jubileuszowe X finały były piękne, jak przystało na jubileusz.