Pierwsza odsłona spektaklu pt: X Halowe Finały
Po rozegranych eliminacjach w listopadzie i grudniu 2017 roku wszyscy eksperci wypowiadali się, że czekają nas wyrównane i na wysokim poziomie finały. Więc cała rodzina Bosko Cup zacierała ręce przed tym, co czeka nas na hali w Bielsku Białej. Eksperci, słowa, zapowiedzi to jedno, ale wiemy, że nieraz papier co innego, ale boisko weryfikuje wszystko. Wszyscy czekaliśmy na 27 stycznia, na pierwszą odsłonę piłkarskiego spektaklu pt: X Halowe Finały Bosko Cup. Już na rozgrzewce zawodnicy pokazali, że ich umiejętności są właściwe dla finalistów i nie przypadkowo znaleźli się w gronie 9 najlepszych drużyn Diecezji Bielsko – Żywieckiej. Otwarcie całej imprezy uświetnił występ zespołu Red Lips ze Skoczowa, później słowo Naczelnika Wydziału Kultury i Sportu przy Urzędzie Miasta Bielsko – Biała pana Ryszarda Radwana i modlitwa ks. Marcina otwarły całą imprezę. Jeszcze podsumowanie eliminacji przez wręczenie nagrody dla Pawła Szostka z Kończyc Małych, zdobywcy 14 bramek w tej fazie sezonu, co dało mu tytuł Króla Strzelców i losowanie…. Ten elektryzujący moment skojarzył drużyny w następujące grupy:
Grupa A: Pogórze, Wapienica, Radziechowy
Grupa B: Hałcnów, Kończyce Małe, Łodygowice
Grupa C: Rajcza, Bystra Krakowska, Goleszów
Grupy mocne, poziom wyrównany i każdy mógł pokusić się o zwycięstwo w meczu. No bo wszyscy mieli jedno marzenie: awansować z grupy do półfinału. Komu się ono ziściło?
Pogórze z impetem ruszyło od początku. Choć starcie z Radziechowami miało być trudne, to okazało się dość łatwe…. Czy aby na pewno? Z gry okazali się skuteczniejsi i waleczniejsi, bo oddawali wiele strzałów na bramkę, co powodowało, że bramkarz z parafii św. Marcina musiał się napracować wiele, ale też skapitulować. Może i Radziechowy miały okazję, ale czy można zdobyć bramkę kiedy zwlekasz z oddawaniem strzałów na bramkę i w konsekwencji tracisz piłkę na rzecz kontry, która kończy się boleśnie – stratą kolejnej bramki. Ten zespół nadal nie wykorzystuje potencjału jaki ma. Mało efektywny styl gry – wszystko do Leszczewskiego, jest dość czytelny dla przeciwnika. Sam Jakub meczu nie wygra. Choć jest piłkarzem przez duże „P”. Skuteczny i zawsze pod grą, ale nie można grać tylko na jednego zawodnika, bo często zamęczysz go, a w konsekwencji nic nie ugrasz. Jak sami mówią: „charakter mają, ale brak im koncentracji w najważniejszych momentach.” Pogórze grało szybko, na jeden kontakt i podania prostopadłe, które miały zawsze odpowiedniego adresata i w odpowiednie tempo. Chociaż kubeł zimnej wody wylała na nich Wapienica. Ten zespół gra bardzo efektowną i miejscami efektywną piłkę. Zabrakło jednak czujności do końca. Pierwsza połowa z Pogórzem, to po prostu koncert, wirtuozeria, która wprowadziła w stan osłupienia pełnych euforii po pierwszym meczu zawodników z Pogórza. Czy po pierwszym sukcesie, nie wpadli szybko w huraoptymizm? Może i tak. Ale Wapienica szybko zaatakowała, była blisko przeciwnika i zdobycie dwóch bramek w pierwszej połowie wydawało się, że ustawiło spotkanie. Ale na drugą połowę zawodnicy w pasiastych czarno – białych koszulkach zostali w szatni. Widać potrzebna była reprymenda od opiekuna dla ministrantów z parafii Królowej Polski w Pogórzu, bo ci akurat wyszli zdeterminowani. Lider zespołu Przemysław Górecki wziął na siebie odpowiedzialność za zdobywanie bramek i doprowadził do wygrania tego meczu 4:2, sam zdobywając bramki dla swojego zespołu. Uff odetchnęli z ulgą piłkarze Pogórza, zaś Wapienica miała sobie wiele do zarzucenia, niewykorzystanie kilku akcji, brak czujności i luźna gra w obronie. Błędy we własnym polu karnym podarowały przeciwnikowi 3 punkty i bezpośredni awans do półfinału. Trzeba było walczyć w drugim meczu. Jak się okazało, to był tylko remis z Radziechowami. Tak ani jeden, ani drugi zespół, nie wykorzystał swojego potencjału. Podopieczni ks. Marcina Samka nie utrzymali do końca przewagi, no bo znowu zawiodła koncentracja. Zaś ministranci z parafii św. Franciszka z Asyżu, gonili wynik i zdołali wywalczyć 1 punkt. Ale to za mało, by liczyć na awans. Dlatego obie ekipy wracają na tarczy, a wszystko zdeklasowało Pogórze.
W grupie B na wstępie wszyscy mówili: to grupa „śmierci”! I tak się okazało. Wspaniały mecz zagrały Kończyce z Hałcnowem. Szybko zdobyta bramka przez Pawła Szostka w pierwszej minucie spotkania, przytrzymała nieco wszelkie zapędy ofensywne wracających po latach zawodników z sanktuarium. Jednak z minuty na minutę, to właśnie malały Kończyce, a w siłę rósł Hałcnów, który przyśpieszał, grał agresywnie i momentami za szybko dla mistrzów lata poprzedniego sezonu. Taktyka okazała się skuteczna. Konrad Faber – zabójcza broń tego zespołu, który wchodzi na podmęczonego przeciwnika i swoją szybkością nokautuje ich, wykorzystując z zimną krwią nadarzające się okazje. Widać, że ten zespół, ma wszystko poukładane. Wszyscy wiedzą co grają i jak grać muszą. Dyscyplina taktyczna została umiejętnie wpojona, a przez zawodników jest konsekwentnie realizowana. Tak Kończycom, jak i Łodygowicom Hałcnów nie dał złudzeń, że dziś jest najlepszy w grupie i poza zasięgiem innych. Czy tak będzie jutro? Zobaczymy! Ale jedno jest pewne – ich akcje stoją najwyżej spośród wszystkich finalistów. Kończyce Małe z Łodygowicami grały o ostatnią szansę! O być, albo nie być. No i w perspektywie czasu się udało. Kończyce musiały wygrać, bo prestiż i miejsce w hierarchii zobowiązuje. Łodygowice mogły, więc i grały z mniejszą presją. Aczkolwiek, wracający po 8 sezonach zespół nie przypominał tej rewelacji z eliminacji żywieckich, gdzie wszystkich zachwycili swoją grą. Brak najlepszego zawodnika był aż nadto odczuwalny. Choć jeszcze mówili sami piłkarze o zmęczeniu i stremowaniu. Cóż dużo mówić – trema ich skrępowała. Hałcnów pokazał, że chce nawiązać do dawnej tradycji – kiedyś byli mocnym zespołem, teraz też chcą wejść w grono faworytów, a najlepiej na najwyższe stopnie podium. No i trzeba przyznać mają ku temu wielkie szanse. Kończyce obroniły się przed blamażem. Zaś Łodygowice rozczarowani muszą wracać z niedosytem. Może zbyt mocno nadmuchali sobie balonik, który strzelił z wielkim hukiem.
W grupie C mówili, że grają zespoły słabsze. Czy tak można powiedzieć? Oj chyba nie, bo byśmy kogoś obrazili. Tam grały zespoły, które miały do końca szanse na dobre rezultaty. Ale najpierw elegancja futbolu. Elegancja, którą zaskarbiasz sobie serca kibiców. Doświadczenie, które procentuje. Maestra, która wciąż jest galaktyczna. Wszyscy wiedzą, że tak gra Rajcza. Pewnie, że osłabiona, ale wciąż wielka, z aspiracjami do piątego mistrzostwa. No i to nie jest coś, co byłoby nie realne. Z Bystrą zagrali mecz na poziomie do jakiego od lat nas przyzwyczaili. Ale zszokowali wszystkich w spotkaniu z Goleszowem. Mało brakowało, a skończyłoby się wszystko remisem, a może nawet porażką. Błąd bramkarza, nie jedyny w tych finałach w wykonaniu zawodników grających między słupkami, sprawiło, że Filip Ficoń stał się bohaterem „galaktycznych”. Goleszów w debiucie i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo pierwszy raz biorą udział w Bosko Cup, zagrali jak na eliminacjach tak na finałach bardzo dobrze. Bez kompleksów, z wolą walki. Jednak mają poważny problem z własnym bramkarzem. Wojciech Cholewik, najpierw popełnił błąd w meczu z Rajczą, który kosztował ich utratę bramki na 3:2, by później w spotkaniu z Bystrą osłabić zespół poprzez otrzymanie czerwonej kartki i tym samym zaprzepaszczając sobie i kolegom drogę do awansu. Przegrana z zespołem, który nie miał żadnych szans na awans 4:2 całkowicie zagasiła knot, który się tlił.
Emocji było wiele dzisiejszego dnia i to emocji do samego końca. Pewnie i jutro będzie nie mniej. Ale pierwszą odsłonę spektaklu należy uznać za udaną. Liczymy, że druga będzie piłkarską ucztą. Bo Pogórze, Hałcnów, Rajcza i Kończyce Małe, pozwalają nam z takim nastawieniem czekać niedzieli. I wszyscy w redakcji mówią: że naprawdę poziom jest wysoki, a mecze bardzo ciekawe. Nie pozostaje nam nic innego, jak wszystkich zaprosić na niedzielne spotkanie z piłkarską zabawą Bosko Cup.