XIV Halowe Finały – Artykuł Niedziela – Ministrant – To się nazywa zespół
Gdybyśmy popatrzeli na turniej przez pryzmat sobotnich spotkań, można by rzec: mecze się odbyły. Zaś kiedy popatrzysz przez to, co zaprezentowali zawodnicy w niedzielę, to były jakby inne drużyny, inni zawodnicy. To była prawdziwa uczta dla koneserów; tak w meczach lektora młodszego, jak i ministrantów.
W pierwszym meczu półfinałowym Jaworze mierzyło się z Istebną. To powtórka z eliminacji: wówczas Istebna wygrała 3:0. Zatem podopieczni Rafała Stronczyńskiego, chcieli wziąć rewanż za to, bądź co bądź, upokorzenie. Jaworzanie w tych finałach mieli odmieniony skład, co już było widać w meczach grupowych. Fantastyczne zawody rozgrywał Maksymilian Skrzydelski, który wielokrotnie brał na siebie ciężar rozgrywania akcji; a piłki posyłane do Maksymiliana Szoblika były sygnałem, że gorąco robi się pod bramką przeciwną. Istebna się o tym przekonała w pierwszej połowie, tracąc bramkę, autorstwa właśnie Szoblika. Ten zawodnik, ma niesamowity ciąg na bramkę i łatwość w zdobywaniu bramek; jak również gra „jeden na jeden”, jest jego wielkim atutem. Jednak kapitan Istebnej – Wojciech Borecki oraz Tadeusz Juroszek – o walecznym sercu, tanio skóry nie sprzedali. Szukali okazji, by doprowadzić do remisu. No i ta sztuka się im udała w drugiej połowie. Czas upływał, a wynik nie ulegał zmianie. Zatem dogrywka nam się szykuje. Jaworzanie zdeterminowani, bo marzyli o awansie do finału, który również istebnianie chcieli osiągnąć. Szoblik, Skrzydelski, Keller, a do tego Filip Tomala – Messi, okazali się kwartetem nie do zatrzymania. Nękali, nękali, aż w końcu udało się zadać decydujące uderzenie – tak, tak, nie kto inny jak Maksymilian Szoblik; i Jaworze ostatecznie wygrywa spotkanie 2:1. Rewanż się udał, a przecież nikt się nie spodziewał, że Istebna polegnie z Jaworzem, z którym w finale zagrają Jawiszowice. Ten zespół było wiadomo, że na tych finałach piłkarsko ma wiele do powiedzenia. Zaprezentowali się najwięcej tak w meczach grupowych, jak i w fazie pucharowej. Żabnica jakby bezbarwna. Można by zadać pytanie nutą piosenki pani Danuty Rinn „Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, Mmm, orły, sokoły, herosy!?” – Herosy, którzy w eliminacjach odprawiali z kwitkiem inne zespoły 10:0; 3:0; 7:0; a dziś na finałach nie potrafią zdobyć chociaż jednej bramki. Brak kapitana Huberta Pielichowskiego jest tak strasznie bolesny, że ten zespół cierpi z braku lidera. Za to Jawiszowice szalały na całego. Grają pięknie dla oka, składne akcje, jak na wczesny wiek, kilkoma akcjami mogą zawstydzać nawet starszych, a szczególnie Jakub Giza prezentował się jak na swój wiek, bardzo dojrzale. Mecz zakończył się wynikiem 2:0 i to chyba był najmniejszy wymiar, jaki mogli z tego meczu wyciągnąć podopieczni ks. Michała Styły, który na boiskach Bosko Cup w roli opiekuna to można by rzec weteran.
Zatem Żabnicy przyszło grać o III miejsce z Istebną. Obie ekipy zaprezentowały podobny poziom, a bezbramkowy remis, był tego najlepszym potwierdzeniem. Potrzeba było rozegrać dogrywkę, w której zdecydowaną przewagę zaczęła uzyskiwać Istebna. W końcu zawodnicy częściej decydowali się na indywidualne akcje. Jedna z nich – Wojciecha Suszki na lewym skrzydle, dała Istebnej taką przestrzeń, że Wojtek wraz z Tobiaszem Godkiem stanęli sam na sam z bramkarzem Żabnicy Wojciechem Motyką. Wojtek minął trzech obrońców drużyny z parafii MB Częstochowskiej wystawił idealną piłkę Tobiaszowi, a temu nie pozostało nic innego, jak skierować obok bezradnego Motyki futbolówkę do bramki. To była fantastyczna akcja zawodników z Istebnej, którzy zasłużenie, zdobyli brązowy medal. Byli zdecydowanie bardziej konkretni i lepsi od zespołu, który w 2020 zdobył III miejsce.
Finałowe starcie w kategorii Ministrant, to gra obu ekip debiutujących na turnieju. Przed spotkaniem, eksperci i nasza redakcja jednogłośnie podkreślali, że Jawiszowice są zdecydowanym faworytem. Kilkakrotnie zepchnęli Jaworze do defensywy, szukając okazji do błąd, który pozwoli im znaleźć drogę do bramki. Jak nie dało się z bliska, to może z daleka zaskoczymy dobrze spisującego się na tych finałach bramkarza z Jaworza: Mikołaja Lacha. Często ten pomysł starał się wcielać w życie Dawid Kowalczyk z szesnastką na plecach w ekipie os. Brzeszcze. Ale i w tym elemencie Lach wychodził obronną ręką. Jawiszowice, wychodziły z założenia, że „kropla drąży skałę”, więc cierpliwie, powoli, próbowali rozerwać skrzętnie broniącą defensywę Jaworzan. Ale tu niczym skała Maksymilian Skrzydelski przecinał podania, wybijał, aby dać nieco wytchnienia kolegom. To był chyba najbardziej wymagający przeciwnik, z jakim przyszło się mierzyć jaworzanom na tych finałach. Maksymilian Szoblik oraz Nikodem Keller, mieli dużo trudniej pokazać swoje techniczne możliwości. Kiedy wydawało się, że będzie 0:0 i dogrywka, na 45 sekund przed końcem Jawiszowice wykonywały rzut z autu. Przerzut na drugą stronę, Emil Piechota, ładnie przyjął piłkę i wszedł w pole karne mijając Nikodema Kellera, który zobaczył jedynie plecy filigranowego zawodnika, a na nich numer 13. Okazał się to być widok pechowy, bo wślizgiem wybił piłkę, trafiając jeszcze zawodnika, narażając go na niebezpieczeństwo. Gwizdek sędziego był bezwzględny: rzut karny. Reakcja Maksymiliana Skrzydelskiego skrywającego twarz w koszulce oraz Mikołaja Lacha kopiącego powietrze, była jednoznaczna: „Panie Keller, coś Pan zrobił”? Doping, który dla Jawiszowic, za sprawą ich licznej grupy kibiców, był bardzo głośny,ale stał się jeszcze głośniejszy, mając na celu zdeprymować rewelacyjnie w tym meczu spisującego się Lacha. Jakub Giza ustawił piłkę i on, jako kapitan, wziął na swoje barki tak wielką odpowiedzialność. Rozbieg niczym Cristiano Ronaldo, ruszył… strzał…jednak bramkarz wyczuł i sparował piłkę na rzut rożny. Entuzjazm na ławce, na boisku i trybunach był niesamowity wśród tych, którzy kibicowali Jaworzu. Zaś jęk zawodu i przygnębienie w szeregach Jawiszowic. Nie wykorzystali tak dogodnej okazji do wygrania meczu. Więc musi być dogrywka. W niej nie zdążyli jeszcze otrząsnąć się po tym nieszczęsnym karnym, czego efektem było niezrozumienie na linii Kwaśniak – Krzywolak. Ten pierwszy będąc ostatnim obrońcom pozwolił, by z impetem wpadł między niego a bramkarza; Szoblik i Skrzydelski. Ten pierwszy zdobył swoją piątą bramkę na tych finałach, zdobywając koronę „Króla Strzelców”, stając się jednocześnie liderem klasyfikacji strzelców wszechczasów w kategorii ministrant. Kibice nie szczędzili gardeł, dodając otuchy swoim zawodnikom, którzy bardzo szybko ruszyli z atakiem. Nie chcieli zmarnować szansy i szukali sposobności, by doprowadzić do wyrównania. Jednak wyrównania nie było, a strata przyszła solidna. Bramkarz Jawiszowic wznawiał grę po złapaniu piłki, chcąc wyrzutem podać do Jakuba Gizy. Tego zaś wyprzedził Maksymilian Szoblik. Ruszył z piłką pod pole karne, jednak Igor Kwaśniak zatrzymał kapitana Jaworza w sposób nieprzepisowy. To już drugi błąd tego zawodnika w finale, który okazał się być bardzo kosztowny. Do piłki podszedł Maksymilian Skrzydelski, który słynie z mocnego uderzenia. Przymierzył z rzutu wolnego i mamy: 2:0 dla Jaworza, które nie wypuściło już zwycięstwa do samego końca. Radość nie do opisania, bo gdybyśmy jeszcze raz zestawili Jaworze z eliminacji, to właściwie ciężko by było wyjść z grupy. Ale Jaworze w finałach to inna drużyna: konkretna, pewna siebie z kilkoma liderami: Szoblik, Lach, Skrzydelski, Keller, Tomala. Piątka, która pokazała siłę, determinację i umiejętność realizacji założeń taktycznych. Widać pan Rafał Stronczyński wykonał kawał świetnej roboty, bo zmienił zespół chimeryczny i podporządkowany jednemu zawodnikowi – Messiemu – w zespół, prawdziwego kolektywu, zgrany, poukładany, umiejący pograć piłką; wyprzedzający rywala, wiedzący co w danym momencie chcę i najkorzystniej będzie zrobić. To się nazywa zespół mistrzowski!