Eliminacje w Łodygowicach – Miało być łatwo, a są niespodzianki
Używając terminologii kulinarnej, pierwsze danie eliminacji było w Pogórzu i apetyty zostały rozbudzone tym, co tam zobaczyliśmy. Czekaliśmy na kolejne danie – eliminacje żywieckie, które jak co roku zachwycają. Jak było w jubileuszowym sezonie? Podobnie! „Drugie danie” okazało się wykwintną potrawą, którą delektowali się wszyscy, a smak jej będziemy wspominać pewnie jeszcze długo. Na dzień dobry kilka informacji przybliżył ks. Marcin, jak się okazuje bardzo ważnych dla przebiegu rozgrywek w Łodygowicach. W środę przed samymi eliminacjami, zgłosili swoją chęć występu ministranci z Milówki. „To była trudna decyzja i bliski byłem podjęcia decyzji, że nie mogą przyjechać na turniej. Ale pomyślałem, że warto dać sobie trochę czasu. I jak się okazało Opatrzność Boża sprawiła, że to była słuszna decyzja” – mówi ks. Marcin. Wieczorem tego samego dnia okazało się, że Rzyki nie są w stanie się pojawić. Zatem wymienność zespołów sprawiła, że Inwałd cieszył się z obrotu sprawy, ponieważ był rozstawiony i nie musiał lękać się konfrontacji z Rajczą. Jednak jak pokazał późniejszy obrót sprawy, może i byłoby łatwiej dziś zagrać z następcami Franusików. Kolejna ważna sprawa dotyczy Cięciny, która z powodu odpustu parafialnego nie przyjechała na turniej. Zespół był normalnie losowany, ale jego mecze klasyfikowano jako walkower. To pogmatwało i nie oddało prawdziwego obrazu zespołów z grupy C, ale też nie pozwoliło myśleć o awansie z drugiego miejsca. Jedenaście zespołów pojawiło się na hali ZS im. Królowej Jadwigi w Łodygowicach i nastąpiła ceremonia otwarcia imprezy połączona z losowaniem, po którym drużyny ruszyły do boju o upragniony awans na finały. Kacper Foryś były zawodnik Buczkowic rozlosował grupy i możemy ruszać.
Grupa A: Inwałd, Żabnica, Zarzecze, Łodygowice
Wszyscy uważali, że Inwałd spokojnie, gładko i pewnie awansuje na finały. Ale pierwszy mecz zweryfikował wszystko: Żabnica, to może być „czarny koń” tych eliminacji. Mimo młodego zespołu, właściwie po kilku latach wracającego na Bosko Cup, zagrali bez kompleksu, z pomysłem i skutecznie w każdej formacji; pewnie, zdecydowanie i z niesamowitą determinacją. „Mamy swoją taktykę, którą udało nam się realizować w stu procentach, dlatego odnieśliśmy to ważne zwycięstwo w pierwszym meczu” – powiedział kapitan zespołu Marcin Habdas, który popisał się przepięknym strzałem i otworzył wynik konfrontacji z Inwałdem. Żabnica w tym meczu miała pomysł na grę i skrzętnie go realizowała, a zwycięstwo 3:0 jest tylko tego potwierdzeniem. Tylko co się z nimi stało w kolejnych meczach? Chyba sami zawodnicy nie wiedzą. W spotkaniu z Zarzeczem remisując to mogą mówić o szczęściu, bo za każdym razem gonili wynik. Najpierw tracili bramkę, by później odrabiać. Zaszwankowała taktyka? Chyba zbytnia pewność siebie i myśl, że już skoro pokonaliśmy mocny Inwałd, to kolejne zespoły są w naszym zasięgu. Ale ten zasięg okazał się chyba nieosiągalny. Szczególnie Łodygowice odjechały im na odległość, której nie byli w stanie osiągnąć i trzeba było zrozumieć, że może nie tym razem, ale wstydzić się nie musimy, bo pokazaliśmy kawał dobrego futbolu. Marcin Habdas i Mateusz Pochopień to perełki, na które należy zwrócić uwagę, bo zaprezentowali się z jak najlepszej strony. A zespół będzie miał z nich pożytek w kolejnych edycjach.
Inwałd był na początku ospały i jakby uszło z nich powietrze. Dokładnie rok temu, wszyscy rozpływali się nad ich grą. A dziś przyszło nam zobaczyć inne oblicze zespołu, który miał walczyć o awans na finały, a docelowo o upragnione mistrzostwo. Kiedy z Żabnicą zagrali katastrofalnie, jakoś trudno było liczyć na lepszą jakość z Łodygowicami, którzy zachwycili wszystkich w meczu z Zarzeczem. W tym ich pierwszym meczu zagrali szybko, na jeden kontakt, z wymiennością pozycji i bez jakichkolwiek kompleksów. Również z Inwałdem tak samo zaczęli, a prowadząc 2:0 zaczęli spokojniej rozgrywać piłkę. Chcieli uśpić przeciwnika, a okazało się, że oni sami się uśpili. Inwałd zaczął atakować i przyciskać, co sprawiło takie problemy podopiecznym ks. Andrzeja Kuźmy, że zaczęli się gubić….. i remis dał nadzieję Inwałdowi, że w tym meczu mogą wygrać i zmienić swoją sytuację w grupie. Ale nagle jak natchniony zaczął grać kapitan i największa gwiazda zespołu Jarosław Kopacz oraz Szymon Suchanek, który zdobywając 3 bramki, zabrał wszelkie złudzenia podopiecznym pana Adama Mydlarza na 3 punkty. Inwałd na otarcie łez zwyciężył wysoko 6:0 Zarzecze, tylko czemu tak późno? Czemu tak późno Radek Nowak pokazał, że jest ciekawym i perspektywicznym zawodnikiem? Czemu Konrad Mydlarz tak późno zaczął strzelać i to tak, że ręce same składały się do oklasków? Słuszne pretensje miał do swoich zawodników opiekun za dzisiejsze spotkania, bo Inwałd nie zaprezentował w pełni swoich umiejętności, zamykając sobie drogę do awansu.
Łodygowice na koniec zaprezentowały wszystkim skuteczność w meczu z Żabnicą. Wysłały wszystkim wizytówkę z napisem: jedziemy na finały nie w roli uczestnika, ale chcemy tam powalczyć o coś więcej. To zespół, który gra niczym Rajcza za najlepszych lat z czasów Franusików. Jarosław Kopacz sposobem gry i poruszania się na boisku przypomina Daniela Iwanka. A zatem ten zespół na ten moment wszedł na poziom Rajczy, Kończyc Małych czy Pogórza i jest głodny gry. „Żałujemy, że tak późno pojawiliśmy się na tym turnieju” – mówią sami zawodnicy i zapewne będą chcieli skutecznie powalczyć o wysokie lokaty. A patrząc personalnie i technicznie, mają podstawy by myśleć o sukcesie końcowym.
Grupa B: Buczkowice, Radziechowy, Bystra, Łodygowice Górne
Przed pierwszym gwizdkiem sędziego nikt by nie powiedział, że w tej grupie będzie tyle walki i emocji. Wszyscy mówili, że z grupy B awansują Radziechowy a z drugiego miejsca Buczkowice. Zaczęło się od starcia gigantów, które wyszło na remis 1:1. Nikt z tych zespołów nie był zadowolony, bo remis nikogo nie urządzał. Jednak kibice, obserwatorzy delektowali się pięknem futbolu, walką, zaangażowaniem, akcjami i wymianą ciosów. Zwrot akcji i przenoszenie się z jednej pod drugą bramką sprawiał, że po tym meczu wszyscy żałowali, że sędzia już zagwizdał koniec spotkania; to się po prostu dobrze oglądało. Drugie spotkanie w tej grupie Bystrej z Łodygowicami Górnymi było przez wszystkich uważane z gatunku mniejszego kalibru emocji i jeśli któryś zespół wygra, to będzie oznaczało, że zajmie miejsce 3 w grupie. Ale czy tak było, że był to mecz nudny? Nic z tych rzeczy, bo zawodnicy stworzyli fajne widowisko, co pokazało, że będzie w tej grupie bardzo ciekawie. Buczkowice można rzec rozprawiły się z Łodygowicami Górnymi wedle obowiązku. Wynik nieco wysoki, bo 5:1, ale tak łatwo znów nie było. Kiedy w pewnym momencie zrobiło się 1:1, nie było ciekawie, a zawodnicy niżej notowani zaczęli coraz częściej dochodzić do głosu. To dotknęło nieco „The Blues”, a szczególnie Sebastiana Palucha, który wziął się ostro do roboty i zdobywając 4 bramki i jedna dokładając Michał Gruszecki, postarali się ugrać jak najwięcej się dało. Czekali teraz na Bystrą, którą musieli pokonać, aby myśleć o awansie. Pewni siebie i kalkulujący ruszyli z atakami. Zdobyta bramka samobójcza Mateusza Kani po dośrodkowaniu piłki z rzutu rożnego przez Sebastiana Palucha miała prowadzić podopiecznych ks. Tymoteusza Szydło do kolejnych goli i przybliżać do finałów. Szybka rehabilitacja i kontrataki doprowadzają do tego, że również Buczkowice strzelają „swojaka”, a dokładnie Michał Gruszecki. Wówczas Bystra zrozumiała, że „The Blues” można w tym meczu zatrzymać tylko jedną bronią: kontratakami, dlatego, że skupieni na ofensywie, zbyt rozluźnieni byli w defensywie. Zawsze zostawał jeden zawodnik Bystrej wysoko, który skutecznie wykańczał przechwytywane piłki przez Mateusza Kanię i ekspediowane do przodu. Zwycięstwo 3:1 dało Bystrej Krakowskiej niespodziewany awans; awans który wszystkich zadziwił, bo nikt się tego nie spodziewał, nawet sami zawodnicy i opiekun ks. Sebastian Otworowski. Dodatkową wisienką na torcie jest zatrzymanie Radziechów, które atakowały i nacierały na bramkę ministrantów z parafii Najdroższej Krwi Chrystusa, jednak ich skuteczna obrona pomogła przetrzymać nawałnicę, a jednocześnie skutecznie raz zaatakować i zakończyć te eliminacje na fotelu lidera w grupie B. Sensacja? Szok? Niedowierzanie? Zaskakujące rozstrzygnięcie? Można to odczytywać w tych kategoriach, jednak boisko weryfikuje wszystko, a na parkiecie Bystra okazała się w tej czwórce bezkonkurencyjna. Radziechowy do końca walczyły o awans i dzięki zwycięstwu z Łodygowicami Górnymi 4:0 mogli cieszyć się z miejsca premiowanego awansem.
Grupa C: Rajcza, Milówka, Świnna, Cięcina
Grupa, która przez kilka czynników okazała się dziwna i powiedziałbym trudna do oceny. Mecze walkowerem czynią nieco zamazany obraz gry zespołów, a w tym co zaprezentowały było bardzo wyrównane. „Jeszcze nie odpaliliśmy swojej galaktyki i zabrakło stałych fragmentów, by je wykorzystać i skuteczności” – mówił Mateusz Dadak z Rajczy. Właśnie jakoś dziś tej galaktyki nie było widać. Rajcza męczyła się z Milówką, a kilkakrotnie cudownie bronił Patryk Sury. Ale ta dojrzała inteligencja w grze jest nadal, spokój i umiejętne wychodzenie spod presji przeciwnika, podania prostopadłe i umiejętna gra w ataku pozycyjnym. Muszą nauczyć się gry bez wielkich gwiazd, z których zawsze słynęli. Dziś Rajcza może bez wielkich gwiazd, ale z doświadczeniem, który należy wykorzystać, a którego mogą jej pozazdrościć wszystkie zespoły. Ze Świnną zdobyte dwie bramki dały spokojny awans, a remis Milówki ze Świnną tylko dały dodatkowy spokój w grze „Galaktycznych” Wielu się zastanawia, co by było, gdyby Rajcza grała w innej grupie niż C? Może i by było ciężko wywalczyć awans, jednak chyba też byłby inny styl gry. Tu nie trzeba było zbytnio się wysilać, więc też i spokojna gra bez podpalania się wystarczyła na tradycyjny awans do finałów. Ale tam już zobaczymy prawdziwe oblicze zespołu w tym sezonie.
Eliminacje w Łodygowicach pokazały, że kolejny raz mieliśmy gorączkę piłkarskiej soboty i nawet z samego oglądania pojawiały się wypieki na policzkach, bo emocji było co nie miara. Błędy zawodników, sędziów też, choćby ten karny, którego nie było w meczu Buczkowice – Łodygowice Górne, gdzie zawodnik „The Blues” faulował przed polem karnym, a sędzia wskazał na stały fragment gry. Koniec końców dobrze, że decyzja nie wypaczyła wyniku, bo pozostałby niesmak. Walka, zwroty akcji, wygrywanie teoretycznie słabszych zespołów i wspaniała atmosfera sprawiają, że „drugie danie” było wykwintnym delektowaniem się i poczuciem jak cudownie smakuje futbol. Liczymy, że za dwa tygodnie w eliminacjach okręgu bielskiego będziemy mieć pięknie podany deser, który pozwoli nam z niecierpliwością czekać na ucztę X finałów!